Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  497  —

— Pewnie, że źle — potwierdziłem. — Czerwoni rozłączyli się tu prawdopodobnie z białymi. Ale który trop jest Indyan, a który białych?
— Zobaczymy.
Zsiadł z konia, ażeby zbadać odciski.
— Wątpię bardzo, czy to rozróżnimy — oświadczyłem, zeskakując z siodła. — Zauważyłem, że konie białych nie mają także podków, lecz idą boso. Niepodobna więc prawie odróżnić ich od indyańskich.
Słowa moje sprawdziły się niestety; odciski kopyt dały nam najmniejszych wskazówek. Byliśmy zdani na niepewne domysły, które raczej szkodzić nam mogły, aniżeli przydać się na coś.
— Jedźmy czas jakiś obydwoma tropami — rzekł Winnetou. — Może przecież coś zobaczymy. Niech mój brat weźmie ten prawy, a ja pojadę lewym.
Zrobiliśmy tak, ale jedynym rezultatem było to, że stwierdziłem ilość jeźdźców; Winnetou osiągnął ten sam niedostateczny wynik. Nie mogliśmy nawet z tego wnosić o liczbie jeźdźców, ponieważ były tam także konie juczne. Staliśmy, spoglądając na siebie.
— Uff! — rzekł Winnetou, i mimo rozczarowania przemknęło mu po twarzy coś, jakby uśmiech. — Czy mój brat widział mnie kiedy stojącego w ten sposób?
— Nie.
— Ja ciebie także nie. Uff!
— Jeszcze nigdy nie zdarzyło się nam, żebyśmy tak całkiem nic nie wiedzieli.
— Nie, jeszcze nigdy! Ale namyślmy się. Czy byłoby to możliwe, żeby ani Winnetou, ani Old Shatterhand nie wpadli na myśl właściwą?
— Zaiste, wstydziłbym się. Więc pomyślmy! Najbliższy skraj pustyni leży na północy tam, gdzie jest Helmers-Home. Wódz Szikasawów, Mba, wie o tem napewno. Czy pojechałby na prawo czy na lewo, potrzebowałby o pół dnia drogi więcej, ażeby wydostać się z Llana. O tem wie także, i nie przypuszczam, żeby chciał tak okrążać. A może sądzisz inaczej?