Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  463  —

wiliśmy zatem jechać wieczorem i nocą, co było także lepsze, dlatego, że w ten sposób unikało się nużącej spiekoty dziennej.
Broń Komanczów rozdzieliło się między Apaczów, poczem wsadziliśmy jeńców na konie. Dzięki ich znużeniu, niestety, odbywała się jazda bardzo powoli. Szczęściem, spotykaliśmy posterunki z wodą, i biedne zwierzęta dostały przynajmniej tyle, że wystarczyło im na dojście do oazy.
Oczywiście, że każdy ze spotkanych posterunków przyłączał się zaraz do nas, a zarazem wyjmowano z ziemi każdy palik, bo pozostawione w ziemi mogłyby ewentualnie służyć drugim za drogowskazy do Bloody Foxa.
„Generał“ przyłączył się do nas ze swoimi białymi i czerwonymi towarzyszami, czemu nie mogliśmy przeszkodzić, chociaż nam ich obecność wcale nie była na rękę. Co do pilnowania jeńców, to nie było ono zbyt trudne wobec zarządzenia, że każdy z Komanczów jechał pomiędzy dwoma Apaczami. Umożliwił to stosunek liczebny.
Jazda nocą szła bardzo dobrze i przerywała się tylko na krótki czas, ilekroć natknęliśmy się na posterunek z wodą. Wtedy zatrzymywano się i rozdzielano natychmiast wodę.
Jeszcze wówczas, zaraz po spotkaniu się mojem z obłąkaną w Kaam Kulano, postanowiłem w razie wpadnięcia nam w ręce jej męża, spróbować nieznacznie, czy nie dowiem się o niej czegoś więcej. Teraz mając go już, mogłem wykonać to postanowienie. Po drodze zwróciłem konia w tę stronę i zapytałem:
— Czy mój czerwony brat jest guślarzem Komanczów?
— Tak — odpowiedział strapiony.
— Wszyscy czerwoni mają zwyczaj, zanim wyruszą na wyprawę wojenną, pytać gusła o wynik. Czy nie uczyniliście tego?
— Uczyniliśmy.