Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  458  —

— Żyją? Obaj żyją?
Nie odpowiedzieliśmy na to.
— Jeśli żaden nie zginął, to walka oczywiście nieskończona i musi się zacząć na nowo, z nożami w ręku, th’ is clear!
Na to wstał Winnetou, wyciągnął rękę i powiedział tylko jedno słowo:
— Precz!
W takich momentach stawał się cały wodzem-człowiekiem, przeciwko woli którego nie było opozycyi, jego oczom, twarzy i postawie nie podobna było się oprzeć. Tak też stało się teraz ze starym cowboym. Nie ośmielił się powiedzieć ani słowa; odwrócił się i odszedł, mrucząc pod nosem.
Po chwili zaczęli się nieprzytomni poruszać, a mianowicie sięgnęli obaj rękami do szyi. Old Surehand najpierw otworzył oczy. Przypatrywał nam się przez jakiś czas, jak nieobecny duchem, potem opamiętał się i zataczając się powstał.
— To.. to... to było — wyjąkał.
Ująłem go za rękę, by go podtrzymać, powiedziałem:
— Straszliwe dławienie! Nieprawdaż?
— Taaaak... taaaak! — bełkotał. — Moje gardło, jeszcze... napół...
— To nie mówcie jeszcze teraz! Czy stoicie już mocno?
Zaczerpnął głęboko oddechu, wysilił się, ażeby przemódz osłabienie i odrzekł:
— Tak, mogę. Jak... tam... z Apanaczką... Czy jeszcze... żyje?
— Tak, zaraz przyjdzie do siebie. O, patrzcie, ma już oczy otwarte!
Musieliśmy Komanczowi pomódz także podnieść się z ziemi, gdyż kręciła mu się głowa tak samo, jak przeciwnikowi. Minęła długa chwila, zanim obydwaj zapanowali nad zmysłami i członkami ciała. Kiedy to nastąpiło, zapytał Apanaczka: