Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  456  —

Stali przez kilka minut cicho i bez ruchu, ze spuszczonemi prawemi rękami. Kto pierwszy podniesie nóż do błyskawicznego pchnięcia? Ten krótki czas wydał mi się wiekiem. Wtem Old Surehand podniósł rękę, a w tej samej chwili poruszyła się ręka Komancza z taką szybkością, że nie zdołaliśmy za nią podążyć oczyma. Ostrza zgrzytnęły, dało się słyszeć głuche uderzenie dwu pięści o siebie i oba noże wyleciały w powietrze, a obie ręce opadły. Żaden z nich nie był zraniony.
Było to szermiercze arcydzieło Old Surehanda. Chciał oszczędzić Apanaczkę i nie zabić go. Podniesienie ręki było fintą, którą skusił przeciwnika do pchnięcia.
— Uff, uff, uff, uff! — zawołano w półkolu Apaczów i Komanczów.
— To nic nie jest. Podajcie im noże! — krzyknął Old Wabble. — Krew, krew być musi!
Walczący nie spuścili z siebie oka ani na chwilę, a potem rzekł Apanaczka:
— Czy Old Surehand życzy sobie, żeby nam noże podano?
— Nie — odrzekł zapytany. — To byłoby przeciw umowie.
— Mówiłem, że gdy jednemu z nas nóż wypadnie, ale straciliśmy je obydwaj.
— To wszystko jedno. Dalej na pięści!
— Tak, dalej!
Znowu stali przez chwilę cicho, poczem zadał Komancz przeciwnikowi uderzenie w głowę, że zdawało się, iż zatrzeszczała, a w tej chwili otrzymał takie same. Żaden z nich się nie zachwiał.
— Uff! — rzekł Winnetou przyciszonym głosem. Żaden z nich nie jest Old Shatterhandem.
Obaj poznali, że w ten sposób nic nie wskórają i chwycili się czemprędzej za gardła. Byłem już świadkiem niejednego pojedynku, lecz na takie mocowanie nie patrzyłem dotychczas. Od miejsca, na którem stali,