Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  370  —

— Pewnie, że tak. Czerwoni się rozdzielą. Nieprawdaż?
— Zdaje się; czterej jadą w prawo a czterej w lewo.
— Objeżdżają Sto Drzew, ażeby nie nadejść tutaj z tyłu, lecz z boków, dopóki nie dostaną się na równinę i nie będą mogli zaglądnąć za krzaki. To jedyny sposób dowiedzenia się bez niebezpieczeństwa odkrycia, czy dragoni są jeszcze tutaj. Dajcie mi szkła!
Spojrzawszy powtórnie, zobaczyłem oba oddziały wywiadowców. Mieli widocznie taki zamiar, jaki przewidziałem. Byli jeszcze tak daleko, że tylko przez perspektywę można ich było rozpoznać. Na doniosłość wzroku nie mogliśmy ich przypuścić, bo zobaczyliby nas tak, jak my ich. Zeszliśmy więc czemprędzej nad wodę, i dałem Apaczom rozkaz wyruszenia. W minutę potem pędziliśmy za wielkim tropem, wiodącym wzdłuż palików ku południowemu wschodowi. W dziesięć minut potem dojechaliśmy do dragonów, którzy czekali na nas, leżąc obok koni.
Z tego miejsca, na którem znajdowaliśmy się teraz, nie mogliśmy gołem okiem rozpoznać Stu Drzew, lecz próba przekonała mnie, że przez lunetę widać ją było tak, że musiałem Komanczów po nadejściu zobaczyć.
Po niedługiem czekaniu zobaczyłem istotnie wywiadowców, zbliżających się powoli z dwu stron, z nadzwyczajną ostrożnością. Skoro tylko przekonali się, że tam niema nikogo, podjechali prędko. Przeszukawszy zarośla i nie znalazłszy w nich nikogo, położyło się siedmiu na ziemi, a ósmy wrócił. Miał on donieść Nale Masiuwowi, że może przybyć.
Od tej chwili upłynęła cała godzina, zanim dostrzegłem ruch w obozowisku. To nadeszli Komancze. Kiedy powiedziałem Old Surehandowi, rzekł:
— Teraz zacznie się pierwszy akt sztuki, którą mamy zainscenizować, czyli wzięcie do niewoli Nale Masiuwa. Sądzę, że nie możemy czekać zbyt długo. Nieprawdaż?