Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  367  —

— Nie. Powiadam wprawdzie, że was nie potrzebujemy, przyznaję jednak, że ułatwiłoby to nam wykonanie planu, gdybyśmy mogli liczyć na waszą pomoc.
— Dobrze, lecz kto pomaga, ten chce także razem postanawiać.
— W takim razie dziękujemy. Jeśli nam dopomożecie, to niechaj się stanie z wdzięczności, ale nie w celu niepotrzebnej rzezi. Nie mamy czasu, bo Komancze mogą nadejść każdej chwili. Tak albo tak!
— Co się stanie, jeśli powiem „tak“?
— Cofniemy się stąd i puścimy tutaj Komanczów, a potem, skoro się rozłożą obozem, otoczymy ich.
— I sądzicie, że się poddadzą?
— Tak.
— Bez oporu?
— Tak.
— Nie może być!
— Mnie to zostawcie! Weźmiemy ich do niewoli i pojedziemy potem za Wupą Umugi, ażeby zamknąć za nim pułapkę.
— Well! A co będzie, gdy powiem „nie“?
— W takim razie poproszę was, żebyście czemprędzej zwinęli obóz i oddalili się, dopóki Nale Masiuw tu nie nadciągnie i nie pojedzie za Wupą Umugi.
— A potem możemy tu powrócić?
— Tak.
— I nie dostanie nam się nic?
— Nic.
— Słuchajcie, mr. Shatterhandzie, szczególny z was człowiek. Stawiacie wasze warunki tak krótko, wyraźnie i stanowczo, że człowiek wydaje się sobie jak uczeń, nie mający ani zdania, ani woli.
— Nie mam zaiste powodu tracić słów. Ocaliliśmy was od śmierci i zamierzamy wziąć do niewoli trzystu Komanczów. Dokonamy tego bez żadnej pomocy, ale jeśli chcecie nam w tem z wdzięczności dopomódz, to przyjmiemy to, lecz pod warunkiem, że nie będzie żadnych żądań.