Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  257  —

Sam domek nie był wielki, lecz wystarczał na potrzeby Bloody Foxa. Z jakiego materyału był zbudowany, tego nie podobna było rozpoznać, gdyż ściany, a nawet dach, okryte były gałęźmi, liśćmi i kwieciem białej, czerwono żyłkowanej passiflory. W kilku bardziej rozwiniętych miejscach przeświecały już wśród gąszczu płatków listowia żółte, słodkie, podobne do kurzego jaja owoce. Gdzieindziej, gdzie kwiaty jeszcze nie zwiędły, śmigały od kielicha do kielicha malutkie kolibry. Te liliputy pierzastego świata, podobne do latających drogich kamieni, znalazły przez Llano drogę do tej wspaniałej wyspy.
Sykomory, cedry i cyprysy nad wodą były to stare drzewa, których nasiona przyniosły ptaki na tę oazę jeszcze wówczas, kiedy nikt nie miał pojęcia o jej istnieniu. Dalej były plantacye kasztanów, migdałów, pomarańcz i laurów. Posadził je tu już Bloody Fox przed laty, tak samo, jak pas rozciągających się dokoła wody, szybkorosnących krzaków i krzewów, których przeznaczeniem było zasłaniać oazę przed nawianiem z pustyni piasku. Fox powykopywał rowy, ciągnące się daleko od jeziora, ażeby zaopatrzyć w wodę te sadzonki. Tam, gdzie kończyła się ta roślinność, zaczynały się pełznące po ziemi gatunki kaktusów, tworzące wielki ochronny pierścień dokoła tej posiadłości.
To piękne, odcięte od świata miejsce sprawiało wrażenie okolic podzwrotnikowych. Można tu było myśleć, że się jest w południowym Meksyku, w środkowej Boliwii albo na skrajach puszcz brazylijskich. Stąd pochodziło owo zdumienie, z jakiem oglądano ten mały raj, położony w samym środku pustyni. Mówiłem o tem z Old Surehandem, Old Wabblem, z Parkerem i Hawleyem, ale nie przypuszczali, żeby tu było aż tak uroczo.
Gdy zaczęli swój zachwyt wyrażać słowami, pochlebiło to Bloody Foxowi i poprosił ich ze sobą do domu, by go im pokazać.