Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  346  —

ale zaprawił mi tę uciechę żółcią. Teraz przestało już być doprawdy przyjemnością mieć go przy sobie i patrzyć na jego głupstwa. Wolałbym najbardziej niedoświadczonego nowicyusza. Żółtodziób, greenhorn, słucha doświadczonego westmana w przekonaniu o swojem niedoświadczeniu, tu jednak mamy do czynienia z człowiekiem, dumnym z tego, że kiedyś nazywał się „królem cowboyów“. W dumie swej uważa on za rzecz niegodną siebie poddać się woli drugiego. Dobry cowboy może być dobrym pasterzem, jeźdźcem a nawet strzelcem, ale na tęgiego westmana potrzeba więcej, o wiele więcej.
Wpadłem w zapał i byłbym jeszcze dalej rezonował, gdybyśmy byli teraz nie dojechali do naszego obozu.
Gdy Apacze dowiedzieli się, że Old Wabble’a pochwycono, rzekł najstarszy z nich, który też miał przemawiać za drugich:
— Stara blada twarz odjechała, nie zapytawszy nas wcale; czy mogliśmy go zatrzymać?
— Nie — odpowiedziałem. On nie byłby was usłuchał. Ale czemu wsiadł na konia, zamiast iść pieszo?
— Wiemy to, ponieważ sam nam powiedział. To tylko jedno powiedział. Potrzebował szybkości konia, bo chciał być u Komanczów i powrócić jeszcze przed wami.
— Ażeby się potem chełpić przed nami. No, ale teraz ma wszelkie powody do chwały. Postaraj się o to, żeby straże dobrze uważały. Położymy się teraz spać, ponieważ o wschodzie słońca musimy być już na nogach.
Ale nie mogłem zasnąć, bo złość na Cuttera nie dała mi przez długi czas zamknąć oczu, a kiedy zbudzono mnie o wschodzie słońca, byłem jeszcze niewyspany.
Teraz należało obserwować odejście Komanczów. Widzieliśmy wprawdzie ciemny pas, utworzony przez Sto Drzew na południowym horyzoncie, ale ich samych nie mogliśmy rozpoznać. To też wziąłem lunetę i wyszedłem z Old Surehandem z obozu, ażeby zmniejszyć