Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  77  —

Komanczów. Moje przypuszczenie sprawdziło się; mamy przed sobą konie, i strażnicy się nawoływali. Idźcie teraz za mną, ale tak cicho i ostrożnie, jak tylko można.
Pomknęliśmy skrajem zarośli dalej, dopóki nie skręciliśmy poza wystający róg lasu. Wtem ujrzeliśmy ognisko, płonące przed nami w oddaleniu może sześciuset kroków, a dokoła siedziało kilku Indyan, pilnując koni, pasących się dokoła.
Całkiem tak, jak myśleliście, sir — rzekł Old Wabble. — Oto są konie, a za krzakami i drzewami będą obozowali ich właściciele nad Błękitną Wodą.
— I także na miejscu, o którem mówiłem. Są tam, gdzie ja już dwa razy obozowałem. Teraz musimy się położyć, bo nas zobaczą.
Poczołgaliśmy się skrajem zarośli tak daleko, jak było możliwe. Przed nami znajdowała się w zaroślach luka,, przez którą przechodziła otwarta ścieżka, łącząca obóz z pastwiskiem. Byłaby ona dla nas bardzo wygodna, gdybyśmy mogli jej użyć, ale czerwoni chodzili tą drogą tam i napowrót, więc nie mogliśmy się narażać na to, że nas odkryją. Zwróciliśmy się zatem w prawo, ażeby równolegle z tą ścieżką przecisnąć się przez zarośla.. Ponieważ, jak już wspomniano, były one bardzo gęste, a musieliśmy unikać wszelkiego szmeru, więc kosztowało nas to sporo trudu i trwało bardzo długo, zanim dostaliśmy się na drugą stronę wązkiego pasu, leśnego i zanim ujrzeliśmy przed sobą obóz.
Był to obóz wojenny. Indyanie nie mieli wprawdzie na sobie wojennych barw i zamierzali się tu dłużej zatrzymać, ale w obozie nie było ani jednego namiotu, co oznaczało, że to nie była wyprawa myśliwska. Musieli czuć się tu w zupełnem bezpieczeństwie, gdyż było ni mniej, ni więcej jak ośm ognisk. Przy ich blasku naliczyliśmy około stu pięćdziesięciu czerwonoskórych. Robili sobie zapas mięsa, które w długich, cienkich kawałkach suszyło się na rozciągniętych rzemieniach. Wybierali się na daleką wyprawę wojenną,