Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  215  —

— Bob cicho mówić, całkiem cicho, tak cicho, że nikt nie usłyszeć.
— Dobrze, to zgadnij!
— Bob nie usłyszeć głosu. Czy to być massa Bloody-Fox?
— Nie.
— To może być tylko massa Shatterhand.
— Tak, to ja.
— Oh... oh... oh... ooooooh! — stęknął z zachwytu, przyczem usłyszałem zgrzytanie zębów. Zagryzł je, aby nie krzyknąć, przyczerń jednak tak zaczął wyrzucać skrępowanemi nogami, że musiałem się ustąpić, aby mnie nie kopnął tak, że wółby się nie powstydził. Był to bowiem człowiek bardzo silny, którego potrąceń i uderzeń należało unikać.
— A więc cicho! Możesz okazać swoją radość, gdy szczęśliwie stąd się wydostaniemy. Nogi masz związane; gdzie jeszcze jesteś skrępowany?
— Ręce z tej i z tamtej strony przywiązane do pala, a ciało owinięte rzemieniem i także przywiązane do pala.
— Jak obchodzono się z tobą?
— Z bardzo wielką siłą. Dużo cięgów dostał.
— A jak było z jedzeniem?
— Bob ciągle być głodny.
— To się odmieni. Bądź cicho! Odwiążę ciebie. Rzemienie przydadzą nam się na drodze.
— Tu być jeszcze więcej rzemieni; wiszą tam na słupie.
— Dobrze, poczują je twoi dozorcy. Mam ze sobą karego, a ty na nim pojedziesz. Chyba dasz sobie z nim radę.
— Kary Hatatilla? O, Bob i kary być dobrzy przyjaciele, jechać dobrze na sobie i nie rozejść się nigdy.
— To pięknie! Teraz śpieszmy się i nie gadajmy! Później opowiesz mi, jak dostałeś się do niewoli.
Gdy go rozkrępowałem, powstał, naciągnął się kilka razy a stękał z radości.