Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  187  —

wiedzieć, kto jest właściwym dowódcą Komanczów. Ze strony Wupa Umugi i Nale-Masiuw nie mamy się spodziewać nic dobrego. Ale Sziba-Big winien mi wdzięczność, gdyż wówczas ocaliłem mu życie i przeprowadziłem bezpiecznie przez Llano. Jest wprawdzie młodszy od tamtych dwu — nie zechcą mu się podporządkować — ale to syn słynnego Tewua-Szohe[1], który był najwyższym wodzem wszystkich szczepów Komanczów. Sądzę zatem, że dzięki sławie, jaką sobie zdobył i wynikom, jakie mu zawdzięczano, może być, że stanowisko jego przeszło na syna. Gdyby ci trzej Komancze jeszcze żyli, to dowiedziałbym się od nich o tem napewno.
Chociaż słów tych nie zwróciłem wprost do Długiego Noża, odpowiedział:
— Old Shatterhand przebaczył mi już to, co uczyniłem. Czy nie mam opowiedzieć o tych sześciu zabitych Komanczach?
— Uczyń to. Kto kogo najpierw zobaczył, ty ich, czy oni ciebie?

— Ja zobaczyłem ich pierwej, niż oni mnie. Czekałem tutaj na Old Shatterhanda. Komancze mogli łatwo nadejść; byłem zatem bardzo ostrożny i ukryłem konia głęboko w zaroślach. Zarazem starałem się nie robić śladów. Lecz musiałem przecież chodzić to tam to ówdzie, musiałem poić konia i to doprowadziło do odkrycia mnie. Zaprowadziłem konia do wody, a kiedy pił, wyszedłem na skraj Małego Lasu, aby zobaczyć, czy mi bezpiecznie. Wtem dostrzegłem nadchodzących tych sześciu psów i zaledwie zdołałem zaprowadzić konia do kryjówki. Śladów zatrzeć nie mogłem. Przyszli, zobaczyli ślady i poszli za nimi w zarośla. Uciekać nie mogłem, bo już byli za blizko. Zastrzeliłem pierwszego z nich a drugiego i trzeciego pchnąłem nożem. Zraniono mnie, powalono na ziemię i skrępowano, a potem przywiązano do drzewa. Kiedyście nadeszli, zabiłem

  1. Gwiazda ognista.