Strona:Karol May - Old Surehand 01.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  186  —

stanąć na czele naszych wojowników i podążyć za nim na Llano Estacado.
— Dobrze, dobrze! Tak też sobie myślałem. Czy to już wszystko, co ci polecił?
— Tak, wszystko.
— A zatem pod Deszczową Górę. Znam ją dobrze. Dobrze jadąc, można tam dostać się za pół dnia. To miejsce wybrane nadzwyczaj dobrze, gdyż tam może się ukryć nawet więcej, niż trzystu wojowników. Jaka szkoda, że zabiłeś tych trzech Komanczów. Gdyby jeszcze żyli, dopytałbym się od nich pewnie czegoś, co przydałoby się nam wiedzieć.
— Co chciałby Old Shatterhand wiedzieć?
— Kto jest wodzem Komanczów.
— Sziba-Big: powiedziałem to już.
— Wątpię, bo na to jeszcze za młody. Nad Błękitną Wodą dowodzi Wupa Umugi, który nie słuchałby pewnie młodszego wojownika, a potem przyjdzie jeszcze Nale-Masiuw, który będzie prawdopodobnie także zbyt dumny, żeby miał poddać się rozkazom Żelaznego-Serca.
— Uff! Nale-Masiuw, który na każdej ręce ma tylko po cztery palce? On także przyjdzie?
— Tak, ze stu ludźmi.
— Skąd Old Shatterhand wie o tem?
— Podsłuchałem to nad Błękitną wodą.
— Uff, uff! To Old Shatterhand był także nad Błękitną Wodą i udało mu się podejść tych psów Komanczów? Co nie uda się żadnemu innemu wojownikowi, tego dwaj dokażą na pewno: Winnetou i Old Shatterhand.
— Nie zasługuję na tę pochwałę, gdyż ci dwaj biali wojownicy, których tu widzisz, byli tam także razem ze mną.
— Tak, ale jak? — wtrącił Old Shatterhand. — Wy byliście tam, jako wolni ludzie, a...
— Cicho! — wtrąciłem. — Co tam się stało, to może całkiem dobrze zostać między nami; nie potrzeba tego dalej opowiadać! Jak powiedziano, dobrze byłoby