Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Effendi, oni... oni są ranni... — odrzekł stary askari.
— Kiedy? W jaki sposób? Kto?...
— Jakiś obcy...
— Jakżeż to możliwe... Nie wiecie, co to za jeden?
— Nie widziałem go nawet, a ten — tu wzkazał stojącego obok żołnierza — pełnił wartę i widział go wprawdzie, ale nie wie, kto to był.
— A reszta strażników?
— Nie wiem, czy go poznali, i nie mogę ich pytać, bo leżą, nie dając znaku życia.
— Ale widzę tylko dwu i tego trzeciego, jest więc razem trzech, a ja przecie rozkazałem, by pięciu strzegło wielbłądów!
— Effendi, — ozwał się stary askari, spuszczając wzrok — teraz już stoi pięciu...
— Hm, teraz, — rzekłem nie bez gniewu — teraz jest was tu dwa razy tyle, a więc koło jeńców jest tylko dziesięciu, zamiast piętnastu! Co to za porządek!? Jeżeli nie umiesz wykonywać moich rozkazów, to nic dziwnego, że zachodzą wypadki wcale niepożądane. Jesteś najstarszy z asakerów, to prawda, ale byłbym lepiej zrobił, gdybym powierzył dowództwo małemu dziecku, bo byłoby wypełniło moje rozkazy. Cóż to się dzieje z tymi dwoma?
— Mam nadzieję... effendi... że oni tylko... stracili przytomność... i że obudzą się zaraz...
— Cuciliście ich?

74