Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeś, że emir znajduje się nie dalej stąd, jak około dwieście kroków.
— Czy to on?
— A któżby inny? Dałem mu znać, że tu jestem, i, oczywiście, nadejdzie lada chwila z żołnierzami i wpadnie wam na karki... Radzę ci więc, poddaj się zawczasu i dobrowolnie... A może.. masz chęć zobaczenia moich żołnierzy? Proszę!
Obróciłem się, dając znak, i w tej chwili wypadł z za krzaków Ben Nil, a za nim żołnierze z karabinami, gotowymi do strzału. Droga skręcała tu w łuk tak, że na wypadek ich strzelania, byłem zupełnie na boku. Porucznik, zobaczywszy zbliżających się żołnierzy, krzyknął rozpaczliwie:
Allah! Toż to co najmniej sto głów! Effendi! Poddaję się, poddaję!
Skoczył prędko do swojej kryjówki i wyniósł karabin, następnie pobiegł do dwu swoich towarzyszy, którzy byli nieco dalej. Postąpiłem za nim kilka kroków i spostrzegłem, że było tu dość dobre miejsce do ukrycia się. Wprawdzie nie spodziewałem się, żeby przyszło do utarczki, ale dla pewności kazałem żołnierzom skryć się za kamienie i krzaki, i czekałem na dalszy bieg rzeczy. Porucznik był tak przerażony, że słowa przemówić nie mógł, widocznie nie spodziewał się ujrzeć tylu ludzi po mojej stronie. O niego więc nie miałem już żadnej obawy,

70