Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to uczynili. Nie ściskałem go za gardło tak silnie, aby go pozbawić przytomności. Cichutko szepnąłem mu do samego ucha:
— Jeżeli tylko piśniesz, utopię w tobie nóż po rękojeść. Zrozumiałeś?
Potwierdził skinieniem głowy. Nie było zresztą obawy, aby się bronił, bo strach prawie pozbawił go przytomności. Przekonałem się później, że był to wielki tchórz, zdolny jedynie do zdrady, lub szpiegostwa, lecz nie do walki, a dowództwo nad oddziałem objął jedynie dlatego, że czuł się najzupełniej bezpiecznym.
W tem miejscu zostawiłem ośmiu ludzi z gotową bronią do strzału, a z dwoma zaprowadziłem szeika wdół tak daleko, by do kotlinki nie dochodziły dźwięki naszej rozmowy. Ci dwaj trzymali złapanego z całych sił, ja zaś przytknąłem mu nóż do piersi i zapytałem:
— Znasz mnie?
— No... taak... Jesteś... e... effendi... — jęczał — czemu obchodzisz się ze mną jak wróg? Przecie powiedziałeś sam, że uznajesz we mnie osobę zwierzchności.
— A ty w to uwierzyłeś, ty zwierzchniku, ty przełożony głópców? Tylko w takiej baraniej głowie, jak twoja, mogła się zrodzić myśl, że się dam oszukać. Nim jednak pomyślałeś o tem, ja już byłem przekonany, że wpadniesz w ten

49