Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Starzec bronił się związanemi rękoma, wierzgał nogami i ryczał nie jak człowiek, lecz jak dzikie zwierzę. Oczywiście, że scena ta nie budziła we mnie żadnego współczucia dla łotra, który godnie na śmierć zasłużył, ale nie tak okrutną. Można bowiem było obejść się bez wrzucania go krokodylom, i dlatego postanowiłem przeszkodzić temu. W chwili tej przyszła mi do głowy pewna myśl. Przypomniałem sobie właśnie przewodnika po jaskini w Maabdah, któremu przyrzekłem, że poczynię pewne poszukiwania za jego zaginionym bratem. To, czego się od owej chwili dowiedziałem, dawało mi do myślenia, że Abd Asl wie coś o jego losie. Dlatego też ozwałem się:
— Dajcie spokój! Chcę z nim pomówić w pewnej sprawie.
Żołnierze mnie usłuchali, a stary tymczasem zwrócił się do mnie:
— Dziękuję ci, effendi! Dziękuję za pomoc w najstraszniejszej potrzebie... Jesteś zdecydowany prosić za mną?
— Może... Wprzód jednak odpowiedz na kilka moich pytań!
— Ależ owszem, pytaj, a odpowiem z całą gotowością, jeżeli, oczywiście, leży to w mojej mocy.
— Znany ci jest przewodnik po jaskini w Maabdah, niejaki Ben Wasak?

110