Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

studni. Widziałem poruszające się haiki mężczyzn i jasne dachy namiotowe nad lektykami dla kobiet. Wszystko inne niknęło w głębokiej ciemności. Wtem zabrzmiał donośny głos przewodnika:
— Stać! Podziękujcie Allahowi i prorokowi, żeśmy doszli szczęśliwie do wody orzeźwienia.
Z kilkuset gardzieli wyrwał się jakby okrzyk radosny. Mężczyźni nawoływali się, albo klęli, głosy kobiece mieszały się ze sobą, wielbłądy beczały, albo mruczały. Wnet zapłonęły pochodnie, i naraz mogłem zobaczyć, co się działo o sześć łokci pode mną.
Była to rzeczywiście pokaźna karawana. Naliczyłem piętnaście wielbładów jucznych, niosących tachtirwany o kształtach bardzo rozmaitych, ale zawsze fantastycznych, a nawet dziwacznych. Inne niosły na grzbietach wory z wodą, żywność i namioty. Wierzchowych wielbłądów było blisko pięćdziesiąt; nie mogłem ich odrazu dokładnie policzyć.
Przez kwadrans może panował chaos i zamieszanie trudne do rozwikłania,

87