Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twoja własność należy do ciebie; nie jesteśmy złodziejami ani rozbójnikami.
Przyniósł sobie swój dywan, klęknął na nim i przyłączył się do nabożeństwa drugich. Słońce zapadło właśnie za horyzont, a głosy modlących się brzmiały poza wadi aż na pustynię. Potem szybko zapadła noc, gdyż w owych stronach zmierzch jest bardzo krótki.
Po modlitwie zabrano się do jedzenia, przyczem uderzyła mnie jakaś ostra woń. Oglądnąłem się i zobaczyłem jednego z żołnierzy, leżącego brzuchem na ziemi i dmuchającego ze wszystkich sił w tlejący ogień. Przyskoczyłem do niego i stłumiłem zarzewie.
— Co ty robisz? — złajałem go. — Kto ci pozwolił ogień tu rozniecać?
— Chciałem tylko mały ognik rozpalić, effendi, tłumaczył się dziecinnie.
— Widzę to właśnie! Widocznie ci się zdaje, że to dozwolone?
— Tak, effendi!
— Nie wydałem odnośnego rozkazu, bo nie przypuszczałem, że ktoś z was ma gnój wielbłądzi. Skąd go masz?

84