Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dotąd. Choć na niebie iskrzyły się gwiazdy, otaczała mnie dokoła nieprzejrzana ciemność. Naraz posłyszałem jakiś szelest wpobliżu. Zdawało mi się, że pochodził gdzieś z ponad mojej głowy. Zatrzymałem się, i zacząłem nadsłuchiwać. Z pięć minut panowała zupełna cisza, kiedym się jednak znowu kilka kroków naprzód posunął, stoczył się z góry kamyczek, za nim drugi, a po chwili zdawało mi się, że kamienista lawina spada w moją stronę.
Allah, kerihm! — wrzasnął ktoś przeraźliwie.
Łoskot wzmagał się coraz bardziej, rzuciłem się przeto wbok, by mnie jaki kamień nie ugodził. Niestety, dostałem się z deszczu pod rynnę, gdyż coś wielkiego i ciężkiego, choć nie tak twardego jak głaz, runęło na mnie z góry. Zerwałem się z ziemi, choć nie poszło mi to tak łatwo, gdyż, ciężko ugodzony w głowę i plecy, czułem w nich obezwładniający ból. Przede mną leżało coś długiego i czarnego, co na mnie spadło. Wyciągnąłem rękę i natrafiłem palcami na

35