Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

scu oświetlonem przez księżyc. Obrałem to stanowisko z rozmysłu, chcąc, ażeby nas łatwo znaleźli i wyraźnie widzieli. Po drugiej stronie w cieniu skał czołgały się trzy postacie i usiadły naprzeciwko, aby się nam przypatrzyć. Ci głupcy niezręczni mieli na sobie białe haiki, które wyraźnie występowały w ciemności.
Zacząłem rozmawiać z Ben Nilem, i to tak głośno, żeby nas było słychać po drugiej stronie wadi. Chciałem mianowicie, żeby nas uważali za ludzi, niemających najmniejszego pojęcia o obecności karawany. Nazywaliśmy się przytem zmyślonemi nazwiskami dość wyraźnie, żeby nas zrozumiano. Po kilku minutach podsłuchujący oddalili się, i zniknęli za zakrętem wadi.
— Odeszli! — rzekł Ben Nil zawiedziony. — Nie przyszli na tę stronę i zamiar nasz udaremniony!
— Nie bój się! Ci trzej wyszli tylko na zwiady. Oni doniosą swoim, co widzieli, i wkrótce przyjdzie ich więcej, aby się z nami rozmówić.
Czekaliśmy z dziesięć minut, poczem

108