Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sze wielbłądy. Wszystko, co mogłoby mnie zdradzić, więc papier, ołówek i t. p., dałem do przechowania porucznikowi. Wziąłem jednak rewolwery, bo do obrony mogły mi się przydać, a posiadanie ich łatwo było w jakikolwiek sposób wytłumaczyć.
Ruszyliśmy w drogę. Prowadząc wielbłądy za uzdy, szliśmy obok siebie. Wytłumaczyłem mój plan Ben Nilowi i dałem mu wskazówki, jak się powinien zachować. Miał mnie nazywać Saduk el baija, czyli Saduk handlarz z Dimiat, i nie mówić do mnie effendi, lecz sihdi. Spodziewałem się, że będzie dość ostrożny i nie popełni błędu. Porucznika zgóry uprzedziłem, że wkrótce kilka strzałów posłyszy, poleciłem mu jednak, żeby sobie nic z nich nie robił.
Mniej więcej o tysiąc kroków od naszego obozu leżało zbadane przeze mnie mniejsce, którem łatwo było zejść na dno wadi. Schodziliśmy powoli nadół, związawszy przedtem wielbłądom pyski, ażeby na wypadek zwietrzenia innych wielbłądów nie zaczęły ryczeć.

106