Strona:Karol May - Niewolnice.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, — mówiłem, zwróciwszy się do porucznika — że nie dam odwieść się od mego zamiaru i radzę ci, abyś nie utrudniał mi sprawy.
— Pomyśl jednak, effendi, że jeśli spotka cię jakie nieszczęście, jak odpowiem za to przed reisem effendiną?
— Powiedz mu, że to był mój kismet. To przecież bardzo proste.
— To prawda! Uspakajasz mnie, effendi. Czyń, co ci się podoba; nie mam już nic przeciw temu, gdyż i tak wiem, że moich rad nie posłuchasz.
— Jestem wdzięczny za każdą uzasadnioną przestrogę, lecz twoja jest tak ogólnikowa i nieokreślona, że żadną miarą uznać jej nie mogę. Zresztą, nie rzucam się na łeb w niebezpieczeństwo, lecz idę ku niemu z pełnym namysłem, a to przecież zmniejsza jego wielkość.
— A za kogóż myślisz się podać?
— Za posła mokkadema, który kazał ostrzec Ibn Asla przed obcym effendim.
— Więc chcesz tych ludzi ostrzec przed samym sobą?

101