Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   82   —

koro arkusika dziennikarskiego i z cieniuchnej w czerwonej okładce broszury. Położył to i rzekł:
— Oto masz... w rękaw sobie wsuń...
Nikoła uczynił, jak mu powiedziano było.
— A idąc ulicą bacz, aby zaptije (żandarmi) do apsu (więzienia) cię nie wzięli.
— Dlaczegożby mnie zabrać mieli?
— Dla niczego. Czyż oni dla czegoś do apsu zabierają? Opatrzą ci kieszenie i jeżeli pisma znajdą, będą cię z konaku do apsu i z apsu do konaku wodzili, będą ciebie rozpytywali, szturchali, w pięty bili, głodzili, męczyli, ażeby w końcu albo powiesić albo do Akry na gnicie zesłać... Rozumiesz? — Wiesz już, co ciebie czeka?
— Nie bałeś się ty, i ja się nie lękam.
— Na baczności się miej i niech cię Pan Bóg strzeże... Zajdź do mnie we środę, a teraz do domu wracaj... Czy słyszysz śpiew muezzyna? Za pół godziny po ulicach niewolno już będzie chodzić, chyba tylko kotom, psom i zaptijom... śpiesz się.
Nikoła zerwał się i ruszył. Na ulicach panował ruch żywszy, aniżeli w ciągu dnia i patrole gęste krążyły. Nikoła podejrzanym się czuł, więc miną nadrabiał, coby mu na złe wyjść mogło, gdyby zaptije przyglądać mu się pilnie zechcieli. Szczęście mu jednak sprzyjało. Przemknął się, do czytelni dostał i z nowego swego zadania pomyślnie się wywiązał. Od tego czasu Nikoła i Stojan dwa razy na tydzień do Stanka zachodzili, pisma od