Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

ścia do piwnic, gdzie łotrzy przechowują przemycane towary.
Okrzyk przerażenia obu Achmetów i obu Selimów poświadczył najlepiej, że słowa moje zawierały prawdę. Abdahan effendi wydał tylko pomruk ranionego niedźwiedzia.
— Dwuch żołnierzy, — ciągnąłem tymczasem dalej, — niech idzie do tureckiej duany; tam na piętrze w bocznym pokoiku z kominem, mieszka czausz; tam niech odwrócą łóżko nogami do góry, wyjmą kołeczek z tylnej nogi i przyniosą tutaj papiery, jakie znajdą w okrągłym otworze nogi. Są to dowody winy tych tutaj i niewinności tamtych złamanych wiekiem i cierpieniami starców!
Jeszcze przeraźliwszy okrzyk wściekłości i rozpaczy był odpowiedzią na moje rozporządzenie.
Abdahan effendi rzucił się tymczasem na czausza, rycząc, jak dzikie zwierzę: „Ty łotrze, to taka twoja noga! Giń psie!“.
Żołnierze z trudnością oderwali go od związanego.
— Sidi, czy jesteś wszystkowidzącym? — rzekł oficer perski.
— To jeszcze nie wszystko, — odrzekłem.
— Nie wszystko! — krzyknął Abdahan, — rzucając się ku mnie. — Ja ci dam nie wszystko!
Zatrzymał się jednak na widok rewolweru, którego lufę wycelowałem prosto w jego głowę.