Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

ruszkowie o sympatycznych i uczciwych twarzach, którym więzienie nadało wyraz cichego smutku. Zbliżyłem się do nich i w rozmowie zrobiłem im nadzieję, że te więzy już jutro z rąk ich spadną.
Wtedy obaj starsi oficerowie, którzy dowiedzieli się już o naszych pasportach, zwrócili się do mnie i z wyszukaną grzecznością prosili, abym zechciał nie mieszać się do spraw, które im wyłącznie są powierzone.
— Tak, — odrzekłem, — ale panowie będziecie czekać, dopóki nie wylecicie w powietrze! —
— Dopóki nie wylecimy w powietrze! — zawołali obaj
Tak jest, — potwierdziłem. — Gdzie panowie śpicie dzisiaj? —
— Tam, gdzie zwykle. W naszych pokojach na drugim piętrze,
— Czy pamiętacie, że tam już raz był wybuch, który spowodował śmierć dwuch oficerów i kilku żołnierzy? —
— Wiemy, — odrzekli. — A le to był wypadek, spowodowany własną ich nieostrożnością. Obaj byli namiętnymi palaczami i zapuścili ogień, pomiędzy proch, który trzymali w pokoju. —
— Ach, to tak było, — uśmiechnąłem się lekko, — ja wiem cokolwiek inaczej, ale to mniejsza. Czy wiecie, co dziś z naszymi mieszkaniami robią? —
— Czyszczą je i myją, — odrzekł pers.