Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

czy później nie ulegnie. Ale chodźmy spać, chłopcze, gdyż jutro wiele mamy do zrobienia, a ja nie chciałbym stracić ani jednego dnia napróżno.
Po raz drugi owinęliśmy się w koce i ułożyli na deskach i tym razem przespaliśmy spokojnie aż do świtu.
Pomimo zmęczenia obudziliśmy się dość wcześnie, kazaliśmy podać sobie śniadanie do pokojów, poczem wykąpaliśmy się w strumieniu, opatrzyliśmy broń i ruszyliśmy w stronę lasu. Tutaj jednak skręciliśmy w bok i skierowaliśmy się wprost do tureckiej duany.
Po drodze oglądaliśmy się nieznacznie po za siebie i za każdym razem widzieliśmy skradającą się za nami sylwetkę wczorajszego szpiega.
— Baczność, Omarze, — szepnąłem. — Szpieg idzie za nami. —
— Czy nie wiesz, sidi, kto to taki? —
— Nie wiem, postaram jednak dowiedzieć się czegoś o nim od szlachetnego Achmeta. Musi go znać dobrze, boć to z jednego gniazda ptaki. —
Achmet czekał już widocznie, gdyż zaledwie stanęliśmy na ścieżce przed duaną, wybiegł naprzeciwko nas, witając taką masą komplimentów, że formalnie nie wiedziałem, co mam z nimi robić.
Korzystając z tego, żeśmy się na chwilę zatrzymali przed duaną, rzuciłem okiem po za siebie i przekonałem się ze zdumieniem, że nasz