Strona:Karol May - Na granicy tureckiej.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

z którego przez wązkie drzwi można się było dostać do wnętrza mieszkania.
Jadąc z Kalifem Omarem z Bagdadu do Teheranu, musiałem z konieczności zawadzić o dolinę Dżau, a nawet postanowiłem zatrzymać się w niej na kilkodniowy wypoczynek, gdyż siły chłopca wyczerpały się podczas tej długiej i nużącej podróży. Sądząc widocznie po koniach, które rzeczywiście mieliśmy nadzwyczaj piękne, zaliczono nas odrazu do znakomitych gości i zaprowadzono wprost do domu effendiego.
W pokoju, do którego nas wprowadzono, zastaliśmy pięciu mężczyzn, którzy na nasz widok zamilkli nagle, przerywając tajemniczą jakąś rozmowę.
Pierwszy z nich odznaczał się tak niezwykłą tuszą, że Omar przez chwilę wpatrywał się w niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami, aż wreszcie szepnął mi do ucha:
— Maszallah, a to grubas! Gdybym go chciał obejść dokoła, musiałbym ze trzy razy odpoczywać!
Rzeczywiście na sofie przed nami siedziała góra mięsa z ledwie odcinającą się od bezkształtnego tułowia wielką głową. Policzki jego wyglądały jak dwie półkule, maleńkie oczki zaledwie wyglądały z otaczających je fałd tłuszczu, gruby świecący nos zlewał się prawie z policzkami, a z pod niego zwieszały się aż na obwisły podbródek rzadkie kosmyki siwiejących już wąsów.