Strona:Karol May - La Péndola.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sternau podniósł latarkę, oświetlając twarz swoją.
— Wielki Boże! — zawołał jeniec. — Doktór Sternau.
Radość była zbyt wielka: padł zemdlony.
Murzyn, który wiedział doskonale, gdzie Landola schował klucz od łańcuchów, przyniósł go po chwili. Porucznika rozkuto i zaniesiono na pokład, później do kajuty. Był jeszcze ciągle nieprzytomny. Sternau wysłał łódź po Amy.
Tymczasem porucznik, albo, jak go nazywali bryganci, Mariano, wracał do zmysłów.
— Panie Sternau, czy to wszystko prawda? Czy to nie sen jakiś?
— Nie, to rzeczywistość. Ale dopiero później dowie się pan wszystkiego. Ubranie na panu przegniło. W kufrach Landoli znajdzie się z pewnością jakieś porządniejsze. Trzeba się tem zająć, bo za chwilę będzie pan miał wizytę.
— Jakże się to wszystko stało? Słyszałem tylko strzały.
— Dowie się pan później. Płynąłem za pańskim śladem z Europy do Afryki, stamtąd zaś aż tutaj. Jesteśmy obok Jamajki. Ale teraz nie pora na rozmowy. Oto spodnie, surdut, koszula, pończochy, buciki, chustka i kapelusz. A tu woda do mycia. Niech się pan śpieszy.
— Któż to taki ma mnie odwiedzić?
— Pewna dama. Proszę zapukać, gdy pan będzie ubrany.
Po tych słowach Sternau opuścił kajutę. — Ubierając się, Mariano słyszał jakieś szepty za drzwiami. Wyczerpany niemal do ostatka, zaledwie miał siły, by

95