Strona:Karol May - La Péndola.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wprowadził chłopca do swej kancelarji. Obydwaj ,aresztanci‘ zdumieli się na widok Kurta. A i on nie mógł wyjść z podziwu, widząc, jak spokojnie ćmią pękate cygara.
— Do stu furgonów djabłów, czego tu chcesz? — zapytał kapitan.
— Przyszedłem was uwolnić — odparł Kurt lakonicznie. — Zmusiłem pana prokuratora, aby was natychmiast wypuścił z więzienia.
— Mam wrażenie, żeś popełnił poza naszemi plecami jakieś niesłychane głupstwo.
— Czy można nazwać to głupstwem, że zagroziłem prokuratorowi śmiercią w razie nieposłuszeństwa?
— Na miłość Boską, chłopcze, oszalałeś, czy co? Nie byliśmy wcale aresztowani. Będę cię musiał wziąć w mocne, mocne karby.
— Niech się pan nie gniewa na niego, kapitanie, — wtrącił prokurator. — Sprawa ma wprawdzie swą niezupełnie miłą stronę, ale w każdym razie mamy do czynienia z nieprzeciętnym charakterem; od wychowania zależy, czy wyrośnie z tego chłopca przestępca, czy też jednostka bardzo dodatnia.
Kapitan odparł:
— Powiedział pan to, o czem często myślałem. Jestem bezdzietny; wytężę wszystkie siły, by to młode drzewko wyrosło pięknie i bujnie. No, a teraz czas nam w drogę; mam wrażenie, że doktór chciałby rozpocząć dziś kurację.
— Czy dziś zastosuje pan swój środek? — zapytał prokurator.
— Tak. Dłużej zwlekać nie mogę.

40