Strona:Karol May - La Péndola.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skończywszy, Amy nie mogła się doczekać odpowiedzi ojca. Chodził długo po pokoju bez słowa, aż wreszcie rzekł łagodnie:
— Drogie moje dziecko. Nigdy dotychczas nie sprawiłaś mi żadnej przykrości, dziś po raz pierwszy mnie zasmucasz.
Amy podniosła się z krzesła, podeszła do ojca i zarzuciła mu ręce na szyję ze słowami:
— Przebacz mi... Nie chciałam cię martwić, ale Bóg dał memu sercu tę miłość, której nie umiem się oprzeć.
Odsunął ją delikatnie od siebie.
— Więc wierzysz w to wszystko, co o tym Marianie opowiedziałaś?
— Tak; wierzę święcie.
— I rzeczywiście szczerze kochasz tego... wychowanka brygantów?
— Tak, kocham go — odparła. — Kocham i nie będę nigdy szczęśliwą bez niego.
— O mnie, o ojcu swym nie myślisz wcale? — zapytał z odcieniem smutku.
— Ależ, pa, myślę i o tobie.
— I mimo to mówisz o tej awanturniczej miłości?
Podeszła znów do ojca i zapytała:
— Ojcze, czy chcesz, abym była szczęśliwa?
— Tak. Ale właśnie dlatego boli mnie ogromnie, że serce twe dostało się w takie szpony.
— Wybadaj Mariana, ojcze, wybadaj. I jeżeli później będziesz mógł powiedzieć, że nie jest mnie godny, będę ci posłuszna i nie zobaczę się z nim już nigdy.
W tych słowach Amy była wielka, dziecinna uf-

108