Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po tych słowach Sternau chciał odejść, lecz porucznik ujął go za ramię i zapytał groźnie:
— Więc sennor przypuszcza, że pod względem moralnym niżej stoję od pana?
— Nigdy niczego nie przypuszczam, tylko mówię jedynie wtedy, gdy o prawdzie słów moich jestem przekonany. Ale przedewszystkiem proszę zdjąć rękę z mego ramienia; nie lubię tego rodzaju poufałości.
Po tych słowach Sternau strząsnął ze swego ramienia rękę Meksykanina i odszedł. Porucznik przeląkł się tonu i wzroku doktora; zostawił go w spokoju, mrucząc tylko pod jego adresem:
— Pyszałku, zapłacisz mi za to. Ci ludzie z za Oceanu są jak muły; znoszą cierpliwie i bez protestu największe ciężary, ale gdy im coś nagle strzeli do głowy, stają się niesforni i zapamiętali. Wtedy tylko batem można ich uspokoić. Przekonamy się, czy temu panu Sternauowi nie zrzednie mina, gdy się dowie, o co chodzi.
Po chwili porucznik wszedł do mieszkania doktora. Sternau, przeczuwając temat rozmowy, powitał go chłodnym ukłonem.
— Jak sennor widzi, przyszedłem — rzekł Meksykanin szyderczo.
Sternau w milczeniu przytaknął głową.
— Przypuszczam, że pan zechce teraz pomówić ze mną.
— Owszem, o ile będzie się pan zachowywał, jak przystoi.
Porucznik stracił panowanie nad sobą.

91