Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwszego dnia droga prowadziła wśród pagórków, urastających na zachodzie w pasmo górskie, które ciągnęło się od północy na południe stanu Coahuila. Nastepnego dnia jechali wzdłuż zachodniego stoku pagórków; gdy słońce stanęło w zenicie, dotarli nad brzeg pustyni Mapimi, która uchodzi za najstraszliwszą połać Meksyku.
W tem miejscu miały się spotkać pozostałe cztery grupy. Verdoja czekał z niepokojem na rezultat swego zbrodniczego podstępu.
W godzinę po jego przybyciu od południa wypłynął oddział jeźdźców. Gdy się zbliżył nieco, Verdoja rozeznał ośmiu ludzi. Odetchnął z ulgą; były to bowiem grupki, które miały przyprowadzić Mariana i Sternaua. Verdoja powitał swych sojuszników z wielkiem zadowoleniem.
Obydwaj jeńcy byli nieludzko związani. Tylko kneble zdjęto im z ust, aby mogli oddychać swobodnie.
Nad wieczorem pojawiła się ku zadowoleniu Verdoji reszta zbójów, prowadząc Karję i Ungera. Żaden z oddziałów nie był ścigany, Verdoja uważał więc, że od tej chwili będzie mógł odbywać podróż bez narażania się na niebezpieczeństwo.
Rozbili obóz. Przy ognisku spożyto kolację; potem nakarmiono jeńców, którzy mieli ręce skrępowane, ustawiono warty i udano się na spoczynek.
Verdoja objął umyślnie pierwszą straż, aby podręczyć nieco jeńców, z których żaden nie odzywał się ani słowem. Jeńcy leżeli pośród koła, utworzonego przez jedenastu Meksykan. Verdoja podszedł przedewszystkiem do Ungera i zapytał:

156