Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Verdoji i porucznikowi Pardero. Tem bardziej, nie dopuścilibyśmy, by ich obraził człowiek cywilny.
— No, dobrze już, Rondoso Wiedz, ci dwaj postąpili sobie nikczemnie. Połączyli się z rabusiami i mordercami, aby zabijać dzielnych ludzi i obrażać uczciwe kobiety. Dziś rano jeden i drugi stanął do pojedynku; w rezultacie obydwaj stracili prawice. Stało się coś w rodzaju sądu Bożego. Właśnie przed chwilą byłem w lesie wraz z doktorem Sternauem, aby ich śledzić. Niegodni są rozkazywać dzielnym ułanom meksykańskim. Nie będę dłużej służył pod ich rozkazami.
Caramba! W takim razie i ja występuję, panie poruczniku, — rzekł stary wachmistrz.
— To zbyteczne, Rondoso. Jesteś starym żołnierzem i wiesz, co czynić należy. Zbadamy całą sprawę i zadecydujemy, kto ma wystąpić, oni, czy ja; nieprawdaż?
— Racja, panie poruczniku, — odparł wachmistrz, gładząc swą bródkę: — Jeżeli sennor porucznik wystąpi, wystąpię razem z panem, i sądzę, że cały szwadron się rozleci. Ale jeżeli ci dwaj, którzy nie cieszą się naszą sympatją, zostaną wyrzuceni, wtedy, poruczniku, pan będziesz naszym rotmistrzem.
— A ty zostaniesz porucznikiem, i tak dalej, w kolejnym porządku.
— A więc zwołujemy sąd wojenny?
— Nie. Przestępstwa ich nie są natury wojskowej. Podlegają raczej sądowi honorowemu.
— Zgoda. Czy odbierzemy im broń?
— Oczywista.
— A czy ich związać?
— Nie. Tymczasem, jako aresztowanych, umieścimy

132