Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To już moja sprawa. Mam ponadto inne plany, korzystne nietylko dla mnie, lecz i dla pana.
— Mam nadzieję, że się o nich dowiem.
— Hm, są nieco delikatnej natury; nie wiem zresztą, czy we wszystkich okolicznościach mogę liczyć na pańską dyskrecję.
— Ależ bezwzględnie. Przysiegam.
— Dobrze, wierzę panu. Co sennor sądzisz o oskarżeniu, wypowiedzianem dziś przez Sternaua?
— Hm — odparł Pardero, patrząc tępo na siodło.
— No, niech pan mówi szczerze.
— Jeżeli taki rozkaz, powiem zupełnie szczerze, że zachowanie rotmistrza w tej całej sprawie niedość przekonywało, iż Sternau myli się, lub kłamie.
— Słusznie. Przyznaję, że Sternau miał rację.
Ta bezwzględna szczerość stropiła porucznika.
— A więc mówił prawdę? — rzekł zdumiony.
— Tak — i gdyby mój zamach się udał, obydwaj nie bylibyśmy teraz kalekami, a jego wraz z sekundantem djabliby wzięli. Muszę sennorowi oświadczyć, że mam od bardzo wysoko postawionej i wpływowej osoby rozkaz unieszkodliwienia Sternaua i jego towarzyszy.
Ostatnie słowa były sprytnym wymysłem; miały zachęcić porucznika, aby pomagał rotmistrzowi.
— To niespodzianka dla mnie — rzekł porucznik. — Czy mogę wiedzieć nazwisko tej osoby?
— Nie teraz jeszcze. Ten Sternau to nie byle jaka osobistość. Od unieszkodliwienia jego zależy szczęśliwy wynik tych wielkich planów. Ci, którzy będą przy tem pomocni, mogą liczyć na owocną wdzięczność. Bądź pan pewien, że nie narażałbym się na niebezpieczeń-

125