Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

waż krew, doniedawna jeszcze tamowana więzami, krążyła mu w arterjach leniwie. Gdy weszli do jadalni, zapytał na widok obecnych:
— Co mam tu robić?
— Odpowiadać na moje pytania; oto wszystko, — odparł Sternau, popychając go naprzód. — Stań tutaj. Czy widzisz ten rewolwer? Przy najmniejszej próbie ucieczki zastrzelę cię bez wahania.
— Protestuję przeciw takiemu traktowaniu — rzekł zuchwale Meksykanin.
Sternau wzruszył lekceważąco ramionami i, usłyszawszy tętent, odwrócił się ku oknu, aby wychylić głowę. Ujrzał żołnierza, który zatrzymał się przed obozem na spienionym koniu. Był to z pewnością goniec z jakiemiś rozkazami.
Sternau zwrócił się teraz do jeńca w następujące słowa:
— Czeka cię przesłuchanie, które rozstrzygnie o twoim losie. Mam nadzieję, że będziesz wobec tego odpowiadał szczerze. Wynajęto cię, abyś zamordował kilku z pośród nas. Podsłuchałem twoją rozmowę, prowadzoną o północy pod żywopłotem, oraz tę, którą prowadziłeś pod ruinami; byłem także obok kamienia i czytałem kartkę, którą rotmistrz tam złożył dla ciebie, i którą masz jeszcze w kieszeni. Polowaliście na mnie z zasadzki nad wąwozem tygrysa — i to mi jest wiadome. Jesteś mordercą i każę cię w przeciągu dziesięciu minut powiesić, o ile nie zechcesz wykupić się od śmierci bezwzględną szczerością.
Słowa te były wypowiedziane tonem surowym,

115