Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciwnicy stali naprzeciw siebie, doktór zapytał sekundanta strony przeciwnej:
— Czy mogę powiedzieć jeszcze klika słów?
— Proszę.
— Człowiek, przed którym stoję, oczekuje z całą pewnością, że padną dwa strzały albo zgóry, albo zboku, z za krzaków. Jeden ze strzałów ma trafić mnie, drugi mego sekundanta; morderca jest przekupiony i dziś o północy otrzymać ma przy ladrillos zapłatę za podwójne zabójstwo.
Oficer zrobił krok wstecz i zawołał z gniewem:
— Sennor, to niegodne, to śmiertelna obraza!
— Nie, to szczera prawda, — odpowiedział Sternau z lodowatym spokojem. — Niech pan popatrzy na swego towarzysza, na sennora rotmistrza. Niech się pan przypatrzy temu kawalerowi. Czy nie zbladł ze strachu jak trup? Czy nie widzi sennor, jak mu rękojeść szabli drga w ręku? Czy nie widzi pan, jak drżą jego wargi? Czy tak wygląda człowiek niewinny, niepoczuwający się do zbrodni?
Sekundant popatrzył na swego przełożonego i, pobladłszy, rzekł:
— O Dios, to prawda; pan przecież drży, rotmistrzu!
— On kłamie — wyjąkał rotmistrz.
— Nawet głos mu drży — rzekł Sternau. — Strach z oczu patrzy. No, jazda; zacznijmy tę komedję.
Rotmistrz się opamiętał.
— Tak, zaczynajmy, — rzekł, nacierając na Sternaua.
— Nie tak gorąco — zawołał tamten, wytrącając potężnym ciosem szablę z rąk rotmistrza. — Jeszcze sekundanci nie stoją obok nas po lewicy, jeszcze znak

108