Strona:Karol May - Ku Mapimi.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puszczał, że jest blisko ladrillos, podwoił czujność i posuwał się wyłącznie na czworakach.
Nagle przystanął, wciągajac w nozdrza powietrze.
— Cóż to takiego? — pomyślał. — Zapach spalenizny pomieszany z zapachem pieczonego mięsa. Czyżby ten łajdak był tak głupi i pewny siebie, iż pali ognisko? Nie widzę go jednak nigdzie. Ale zapach wskazuje, że mięso niedaleko. Trzeba zobaczyć.
Petzał dalej i dotarł wkrótce do otworu w murze. Otwór miał najwyżej siedem metrów szerokości, trzy głębokości. W krzakach, które go otaczały, Sternau się ukrył.
Zobaczył teraz człowieka, siedzącego wdole przy ogniu, zajętego smażeniem królika. Dobiegała północ. Sternau postarał się urządzić w swej kryjówce jak najwygodniej. Człowiek przy ognisku połykał swego królika z niezwykłym apetytem. Obok niego leżała dubeltówka; za pasem tkwił nóż. Nieznajomy był mocno zbudowany, przysadzisty, ale Sternau nie wątpił, że uda mu się łatwo, bez hałasu, pokonać tego człowieka.
Czekał dalej; po jakimś czasie usłyszał ciche kroki. Był ukryty, więc nie obawiał się, że go może kto spostrzec
Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Meksykanin usłyszał je również i podniósł się z ziemi. Po drugiej stronie otworu rozsunęły się zarośla; stanęła pośród nich postać rotmistrza, oświetlona mdłem światłem ogniska.
— Czyś zwarjował, człowieku? — zapytał rotmistrz.
— Dlaczego?
— Palisz ogień.

101