Strona:Karol May - Król naftowy IV.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byliście obecni; mogliście zapobiec zbrodni.
— Obaj hultaje wystrzelili tak szybko, że nie mieliśmy czasu ich powstrzymać.
— To was nie ocali! Znajdowaliście się w towarzystwie morderców. Umrzecie niechybnie. Zaprowadzimy was do naszego wodza. Starsi plemienia zawyrokują, jaką śmiercią macie umrzeć.
— Przecież ukaraliśmy obu morderców! Winniście nam za to wdzięczność.
— Wdzięczność? — syknął czerwonoskóry — „Sądzisz, żeś nam oddał przysługę? Wolelibyśmy, aby żyli jeszcze; moglibyśmy zedrzeć z nich skalpy i spalić ich przy palach męczarni. Pozbawiliście nas tej przyjemności. Wasz los przesądzony — śmierć was czeka. Rzekłem!
Odwrócił się na znak, że uważa rozmowę za skończoną. Wypróżniono kieszenie jeńców; Indjanie zabrali całą ich zawartość. Skoro jednak przywódca zobaczył przekaz pieniężny, ujął go ostrożnie koniuszkami palców, włożył zpowrotem do kieszeni Grinleya i rzekł:
— Zaczarowany papier mówiący... Żaden czerwony wojownik nie bierze tego do ręki, gdyż później może zdradzić wszystkie jego myśli, słowa i czyny.
Tymczasem dzień upłynął i nad jeziorem zaczęło się zupełnie ściemniać. Indjanie zostaliby tu przez noc, gdyby nie ostry zapach nafty. Jeńców wsadzili na konie i ruszyli zpowrotem przez

66