Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówić z gachem, rozmówić na pięści. Wyślę go w ślady Wellerów!
Było rzeczą jasną, że wykona groźbę, jeśli mu się uda dosięgnąć wodza. Pobiegłem za nim, przytrzymałem go ztyłu i zawołałem:
— Uspokój się nieszczęśliwcze. Nic się już nie da odrobić. Wódz jest pod moją opieką; zastrzelę każdego, kto ośmieli się go dotknąć.
Obrócił do mnie twarz, wykrzywioną grymasem, i syknął przez zęby:
— Drabie, puść, bo zaduszę! A może myślisz, że ja się ciebie zlęknę?
W tym stanie mógł się poważyć na wszystko. Odstąpiono od niego. Wyciągnąłem rewolwer i zawołałem:
— Jeśli się pan na krok przysunie do mnie, lub do wodza, palnę ci sześć kul w łeb. Przeobraziłeś się w bestję, którą musimy poskromić. Wściekłością nic nie wskórasz. Miljony dziewcząt chodzą po świecie. Nie kuś się o to, co niemożliwe. Sięgnij po rozum, uspokój się, zastanów!
— Uspokoić się? Tak, ale uspokoję również innych. Powiada pan, że nic już się nie da odmienić?
— Powiedziałem i napominam pana.
— To był warunek pokoju, że Judyta zostanie żoną wodza? I pan będzie go bronił?
— Nietylko ja, ale wszyscy, którzy tu jesteśmy. Nie uda ci się nawet podejść du wodza. Nie dopuścimy cię — tego wymaga nasz obowiązek. Nie możemy pozwolić, aby ktoś dla prywaty łamał pokój i narażał nas wszystkich na niebezpieczeństwo stokroć groźniejsze,

95