Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy rozumie pan, że jesteś mordercą? Muszę pana związać i przekazać sądowi! — krzyknąłem na atletę wobec gromady, która przyglądała się niesamowitej scenie.
— Morderca? — odparł. — Pomieszał pan pojęcia. Jakże mię pan przekaże sądowi, kiedy ja sam dokonałem czynności sędziego?
— Nie sędziego, lecz kata! Przepełnia mię pan wstrętem.
— Istotnie? Hejże, niech mi pan przy tej sposobności powie, kto jest narzeczonym Judyty! Ręka mię świerzbi; chciałaby tak samo rozprawić się z szyją tego gacha!
Widać było, że gotów wykonać pogróżkę. Nie miałem przeto zamiaru zaspokoić jego ciekawości; natomiast wyręczył mię kto inny — ojciec Judyty, który rzekł, zanim zdążyłem temu zapobiec:
— Może pan się dowiedzieć. Córka mojej duszy nie ma potrzeby rzucać się w objęcia bylejakiego wędrującego błazna, ma ona zostać władczynią znakomitego szczepu indjańskiego i błyszczeć od klejnotów, od złota, od jedwabiu, niby królowa.
— Władczynią szczepu indjańskiego? Jak mam to rozumieć?
— Należy rozumieć, że będzie podziwianą i uwielbianą małżonką Przebiegłego Węża, który jest wodzem szczepu Yuma.
— Co takiego? Judyta ma zostać Indjanką? — olbrzym śmiał się niedowierzająco. — Kpinki sobie ze mnie stroisz!
— Nic podobnego. Zostajemy przy Yuma, ja i Judyta; pan zaś udasz się do Texas. Dostaniemy pałac i za-

93