Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

malowało się w nich przeciwieństwo tego, czego się można było po nim spodziewać: nie nienawiść, nie złość, ani wściekłość, lecz łagodny, niemal wzruszający, wyraz uległości. W takim samym tonie rzekł do Playera:
— A więc to ty zaprowadziłeś Winnetou i Old Shatterhanda?
— Nie przeczę. Ale znaleźliby drogę beze mnie.
— Być może. Była to jednak z twej strony zdrada — obyś się był jej nie dopuścił. Twoje odstępstwo rozpoczęło szereg naszych klęsk. Nie wyjdziemy z nich żywi; chciałbym zatem rozporządzić się mieniem i poprosić cię o pomoc. Czy, jako stary druh, spełnisz moje przedśmiertne życzenia?
— Chętnie, jeśli to będzie w mojej mocy.
— Zbliż się więc do mnie.
Player podszedł o krok bliżej i nachylił się nad nim. Niepokój jakiś obudził się we mnie. Chciałem Playera ostrzec, ale przed czem? Wszak Weller członki miał skrępowane pętami, a ponadto mój celny strzał pozbawił go był władzy w prawej ręce.
— Muszę ciszej do ciebie mówić, o wiele ciszej. Zbliż się jeszcze bardziej, uklęknij przy mnie.
Player spełnił, niestety, jego prośbę i wówczas z błyskawiczną szybkością zdarzyło się coś nieoczekiwanego, coś straszliwego. Weller oparł się łokciami o ziemię, podniósł szybko nogi, skrępowane w kostce, i natychmiast opuścił je na ramiona Playera, którego szyja wskutek tego utkwiła, niby w cęgach, między kolanami Wellera. Ten ścisnął je z całej mocy, że aż twarz Playera zsiniała, i krzyknął triumfująco:
— Ocyganiłem cię, ty dziesięciokrotna kanaljo! Zau-

91