Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie rozmawialiśmy ze sobą. Mimbrenjo nie ośmielił się do mnie przemówić, a jednostajność zaś drogi nie dawała mi bodźca do rozmowy. Jechaliśmy w milczeniu, dopóki sobie nie uświadomiłem, że Almaden leży na północ od nas. Skręciliśmy przeto w tym kierunku, badając grunt, poszukując tropu.
Kiedy słońce przybiło do widnokręgu, wyłoniła się przed nami woddali niska, jednakże ostro od horyzontu odcinająca się skała, olbrzymiejąca w miarę, jak się do niej zbliżaliśmy.
— To na pewno Almaden — rzekłem. — Teraz należy podwoić czujność.
— Czy mój wielki brat Old Shatterhand zsiądzie z konia? — zapytał skromnie Mimbrenjo.
Jeźdźca o wiele łatwiej spostrzec, niż piechura. Wprawdzie sam porzuciłbym siodło, ale cieszyła mię jego uwaga, ponieważ dowodziła roztropności. Zsiedliśmy z koni i, prowadząc je za uzdy, poszliśmy naprzód.
Ziemia nie była już falista. Kroczyliśmy po płaskim gruncie, który niby pierścień okalał Almaden. Stąd sięgał wzrok daleko. Nie widać było nigdzie ludzkiego stworzenia, co, oczywiście, nie sprawiło nam przykrości.
Lecz nagle zaczęła się spadzista pochyłość. Staliśmy na brzegu wgłębienia, pośrodku którego sterczała Almaden; mówiąc ściślej, staliśmy na brzegu wyschłego jeziora ze skalistą wyspą, która dziś nosiła nazwę Almaden.
Wskutek jednostajności okolicy mimo woli zboczyłem z kierunku! do Almaden dotarliśmy nie z południowej, lecz z południowo-zachodniej strony. Było to niebezpieczne — przypuszczałem bowiem, że Indjanie wy-

7