Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boko wstrząśnięty. Tak złowrogiego, tak piekielnego pomysłu nie spodziewałem się nawet po Meltonie.—
Indjanka chwyciła się drabiny. Odciągnąłem ją i przywlekłem do pokoju, gdzie leżał Melton. Zobaczywszy nas, rzucił na starą zakłopotane spojrzenie i zapytał:
— Czy łańcuch odcięty?
— Tak — skrzeknęła potakująco.
Roześmiał się i rzekł szyderczym głosem:
— Djabeł wie, jakżeście się tu dostali, master. Szczęście panu dopisało. Atoli cel pańskiej wyprawy stracony.
— Jaki cel? — zapytałem, podejmując grę.
— Zna go pan lepiej, niż ja; nie powiem panu nic, co mogłoby posłużyć jako dowód przeciwko mnie.
— Szukam robotników z hacjendy del Arroyo. Gdzie są?
— Nic o nich nie wiem. Poszukaj ich pan sam. Są dopiero w drodze do Almaden — wyprzedziłem ich.
— Poco pan strącił łańcuch w otchłań szybu?
— Ja? Słyszał pan wszak, że uczyniła to Indjanka.
— Uczyniła to na pański rozkaz.
— Pan tego pewien? Proszę, wybadaj Indjankę! Chętnie odpowie na wszystko, o co zapytasz. Ja jednak żądam stanowczo, abyś mnie puścił Almaden jest moje; ja tu jestem panem, a ja tu rozkazuję i jeżeli mnie natychmiast nie puścisz, podniesiesz wszystkie konsekwencje!
— Nie lękam się konsekwencyj. Co się z panem stanie, czy odzyskasz kiedykolwiek wolność, — to już sąd rozstrzygnie.

46