Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy padł na nich blask naszego światła, podnieśli się wszyscy, zabrzmiał zgiełk łańcuchów, do których były przymocowane okowy, skuwające im ręce i nogi. Dzieci poczęły płakać ze strachu; kobiety błagały o chleb; mężczyźni klęli, obryzgiwali mnie pianą wściekłości, skupili się, aby mnie otoczyć.
Zaciskano i podnoszono pięści; była to chwila najwyższego podniecenia. Lecz parę głośnych słów przemieniło niebezpieczną nienawiść w coś wręcz odwrotnego. Skakano z radości, obejmowano mnie, pomimo oków i łańcuchów. Każdy chciał uścisnąć moją dłoń; niektórzy nawet całowali mnie, wielu płakało z radości. Sporo czasu upłynęło, zanim uspokoili się na tyle, że mogłem się od nich czegoś dowiedzieć.
Wódz przyglądał się temu zdaleka. Kiedy nieco rozluźniło się dokoła mnie, podszedł i rzekł:
— Powiedziałem, że Old Shatterhand nie uzyska ode mnie żadnej pomocy. Jednakże coś chciałbym mu powiedzieć: tam, w rysie muru, leży klucz, którym się otwiera okowy.
Był widocznie wzruszony widokiem nieszczęśliwych. Pięć minut nie upłynęło, a wszystkie okowy były zdjęte i odrzucone. Teraz oswobodzeni chcieli wyjść, wyjść na wolność. Z trudnością przywołałem ich do spokoju. Zgiełk mógł łatwo dojść do Meltona i ostrzec go, więc spodziewając się napaści, zarządziłem, aby zabrano jako broń wszystkie narzędzia, młoty i piły.
Naraz uwaga tłumu skupiła się na czerwonoskórym. Wiedzieli, kim jest i jaką rolę odgrywał w przestępstwie Meltona. Chcieli się nań rzucić. Ledwo zdołałem uchronić go przed lynchem. Zapewniłem ich, że jest

40