Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze sobą kilka pochodni i większą ilość świec. Heble i łomy miała zastąpić broń.
Po ciężkiej pracy, o godzinie siódmej wieczorem, usunęliśmy pierwszy głaz. Spojrzałem przez otwór: ciemność głęboka i milczenie. Z drugim głazem uporaliśmy się o wiele łatwiej, po dwóch godzinach pracy. O godzinie dziesiątej usunęliśmy trzeci. O północy leżało u naszych stóp już siedem usuniętych kamieni. O pierwszej po północy mogliśmy się przeczołgać przez dość szeroki otwór, co też natychmiast uczyniliśmy, zachowując najwyższą ostrożność, gasząc nawet pochodnie.
Stwierdziwszy, że nic nam nie grozi, zapaliliśmy świecę. Jak spostrzegłem, mur z tej strony tak był pomalowany, iż nie różnił się od otaczających skał.
Znaleźliśmy się w szerokim korytarzu, o znacznej wysokości, wspartym na naturalnych słupach — na pozostawionych blokach skalnych. W tej części był już rozkopany i nie dawał żadnych korzyści. Stąd ta cisza, tak głęboka. Zbadaliśmy lewą stronę, gdzie po niewielu krokach się kończył.
Skierowałem się przeto w prawo. Wzdłuż murów leżało mnóstwo przeróżnych narzędzi. Przeciąg był tu wyraźniejszy. Wkrótce weszliśmy do sześciennej komory. Pośrodku ujrzałem wielką skrzynię. Do czterech jej boków przymocowane były sznury skręcone z rzemieni, przywiązane u góry do łańcucha. Nad skrzynią widniał otwór nieco większy, niż podstawa skrzyni. Był tu na pewno szyb, skrzynia zaś windą. Leżały jeszcze inne najrozmaitsze przedmioty, na które chwilowo nie zwróciłem żadnej uwagi, zaintrygowany dwojgiem drzwi z nie-

23