Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

hand mógłby łatwo trafić w serca, ale nie chce ich zabić, ponieważ jest chrześcijaninem i jego Manitou zabronił mu zabijać.
Temi słowy Winnetou wskazał mi cel. Postanowiłem wykorzystać manewr, którego mię nauczył. Rzuca się jeden oszczep dla odwrócenia uwagi, a wnet potem drugi, który przy pewnem doświadczeniu nigdy nie chybi.
— A więc w lewe biodro — zawołałem. — Zacznę od Mocnego Ramienia. Niech uważa!
Wymieniony Yuma utkwił wzrok w moją prawą rękę. Mierzyłem nią w prawy bok Yuma. Miarkowałem słusznie, że wskutek tego odwróci się do mnie lewym. W ślad za pierwszym oszczepem chybionym wysłałem drugi, który trafił w upatrzone biodro. Yuma krzyknął przeraźliwie i runął na ziemię.
— Teraz kolej na Długie Włosy — zapowiedziałem; i w okamgnieniu rozciągnąłem go na ziemi obok towarzysza, również z dzidą w biodrze. Poczem zawróciłem do obozu.
— Oto jest rzut Old Shatterhanda — słyszałem za sobą głos Winnetou. — Znacie go już dobrze. Teraz będzie walczył Czarny Bóbr z Mimbrenjem, który jeszcze nie ma imienia.
Yuma zakrzątali się około rannych wojowników i ponieśli ich do obozu. Większość wyła wedle zwyczaju indjańskiego. Zrobiłem swoje, mogłem więc zpowrotem spocząć w trawie. Na wschodzie świtał brzask.
Przeciwnik Mimbrenja był silnym, barczystym zuchem.
— Nie wyjcie, nie biadajcie! — krzyczał z całej siły. —

132