Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy chciałbyś, abym nie poskąpił im nauczki? — zapytałem Winnetou na stronie.
— Tak; zasługują na to, łajdacy. Znasz mój rzut podwójny. Jeden dla zamydlenia oczu, a wlot za nim drugi — celny.
Podniosłem z ziemi pięć oszczepów. Leciutkie były i cienkie. Winnetou dał znak do rozpoczęcia. Odwróciłem się nieco i udawałem, że patrzę na jezioro, aczkolwiek nie spuszczałem z oka przeciwników. Za nimi płonęło ognisko; za mną było ciemno. Ja przeto mogłem widzieć ich oszczepy o wiele lepiej, niż oni moje.
Upłynęło pięć minut, a nikt z nas się nie poruszył. Moi zapaśnicy poczynali się niecierpliwić. Ja atoli czekałem, pomny przestrogi, że kto utraci wszystkie dzidy, musi stać na miejscu, dopóki przeciwnik nie wyrzuci swoich. Chciałem pozostawić tę przyjemność wrogom, chciałem ich nabawić śmiertelnego strachu.
Znów upłynęło pięć minut. Wreszcie zniecierpliwiony, Długie Włosy odstąpił wtył i cisnął. Odsunąłem się o krok; oszczep przemknął koło mnie ze świstem. Następnie rzucił Mocne Ramię raz i drugi, i znów Długie Włosy raz — bez skutku. Pozostały im po trzy oszczepy. Zaczęli się wzajemnie obsypywać wyrzutami, wobec czego rzekłem:
— Wojownicy Yuma są dziećmi, które nie mają doświadczenia i nie potrafią myśleć. Celują znośnie, ale to jeszcze nie wystarczy, aby we mnie ugodzić.
— Czyżby? — szydził Mocne Ramię. — Wiemy doskonale, że Old Shatterhand nie umie władać oszczepem, aczkolwiek jest mistrzem w innych rodzajach walki. Mój

129