Strona:Karol May - Klęska Szatana.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie niegdyś ze mną tyle mitręgi, że wkońcu nauczyłem się tej trudnej sztuki.
Byłem tylko niespokojny o malca, który z całą naiwnością uśmiechał się do mnie, nie odczuwając żadnej trwogi.
— Czy mój młody brat — zapytałem — jest dobrym pływakiem?
— Zawsze najchętniej przebywałem w wodzie.
— Pluskać się w wodzie, a walczyć w niej na noże — to nie jest to samo.
— Nieraz walczyłem tak z bratem.
— Nie bądź zbyt pewny siebie. Czarny Bóbr ma groźne imię. Posiada z pewnością wielką wprawę w tego rodzaju walce. Jednakże przebiegłość nieraz bardziej się przydaje, niż biegłość. Twój przeciwnik jest na pewno od ciebie mocniejszy — musisz tę przewagę wyrównać podstępem. Przedewszystkiem, w żadnym razie nie daj się przez niego schwytać, bo niechybnie zginiesz. Czy znasz roślinę, którą nazywacie sika?
— Tak; rośnie w wielkich ilościach u brzegu i między krzewami.
— Łodyga jej jest wewnątrz pusta i tworzy doskonałą, rurę. Zwróć na to uwagę.
Spojrzał na mnie zdziwiony — nie zrozumiał.
— Doskonała rura do oddychania. Byłem ongi ścigany przez Komanczów. Schroniłem się w rzece. Pogrążony po głowę, stałem długie godziny, oddychając tylko przez rurkę sika. Ale pamiętaj — kaszlać nie wolno. Tkwiąc w wodzie koło brzegu i posługując się sika, możesz z całym spokojem oczekiwać wroga. Wszak uczono cię mieć oczy otwarte we wodzie?

125