Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   85   —

na kolana przed obliczem urzędowego bóstwa i wypalać pewną ilość wonnego kadzidła na jego cześć. Co się tyczy piratów, to czytałem o nich bardzo wiele i wiedziałem, że są oni niezmiernie odważni na pełnem morzu, lecz stokroć odważniejsi jeszcze i przebieglejsi na rzekach, nad któremi leżą najważniejsze stolice Chin. Napadają oni na upatrzone ofiary zarówno w dzień jak w nocy, wśród największego zbiegowiska i mają stosunki nietylko w najuboższych sferach ludności, lecz i w kołach najwyższej państwowej arystokracyi. Tworzą szeroko rozgałęzione, lecz ściśle zamknięte stowarzyszenie, które ma swoje ściśle przestrzegane prawa. W Pekinie, Nankinie i Kantonie znają ich już tak dobrze i tak się obawiają, że z zupełnym spokojem wysłuchują o zniknięciu kogoś z mieszkańców i nawet nie próbują go odszukać. Czasem tylko, jeśli sprawa tyczy się cudzoziemca, konsulowie podnoszą alarm i czynią poszukiwania, które zwykle nie doprowadzają do żadnego rezultatu. Takim był stan rzeczy, to też nic dziwnego, że zasnąć nie mogłem i przewracałem się niespokojnie.
Nareszcie znużenie wzięło górę, — zasnąłem, lecz i we śnie trapiły mnie rozmaite widziadła. Zdawało mi się, że przysłany przez Kong-ni warkocz zmienił się w wielkiego węża, boa dusiciela, który opasał mnie swymi splotami i dusił aż do utraty tchu. Kapitan Turner