Strona:Karol May - Kianglu czyli Chińscy rozbójnicy.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   70   —

Podczas rozmowy mojej z Chińczykiem „Wicher“ wpłynął do portu i zarzucił kotwicę. W tej chwili otoczyło statek mnóstwo niewielkich łodzi z wszelkiego rodzaju przedmiotami handlu, a przekupnie, głosząc na wyścigi zalety swego towaru, ofiarowywali go załodze do nabycia. Jeden z nich podsunął się tuż pod linę kotwicy i nawoływał głośno: Li-chy! Li-chy! Si-kua! Si-kua!
— Chodźno pan, panie Charley! Co on tam wykrzykuje? Co to jest li-chy?
— To są orzechy, które tam leżą w łodzi, nadzwyczaj smaczne i delikatne.
— Dobrze. A si-kua?
— Melony.
— Patrzcie państwo! Czemuż ten osieł nie mówi tego odrazu!
Przechylił się przez rampę i kiwnął na przekupnia.
— Myng kupiemyng! Proszeng przyjść na pokładang!
Ponieważ jednocześnie kazał spuścić sznurową drabinę, przeto handlarz domyślił się, o co chodzi i zawiesiwszy na ramionach drążki z owocami, z niezmierną zręcznością wdrapał się z nimi na górę.
— Patrzno pan, panie Charley, ten urwis doskonale mnie zrozumiał. Jednakże jest to ogromna przyjemność módz rozmówić się w obcym języku. Zawdzięczam to panu i moim nie-